piątek, 27 lutego 2009

Górą i dołem


No i ruszyliśmy naszmym czołgiem w trasę. Na początku w Calamie udaliśmy się do Hertza, w którym wyregulowaliśmy światła naszego okrętu pustyni. Do tej pory zawsze oślepialiśmy nadjeżdżających z naprzeciwka, więc obniżyliśmy punkt celowania świateł. Jak się potem okoazało za bardzo, co jest problemem może nawet większym niz poprzednio.

Potem ruszyliśmy w drogę do Ollague. Paweł prowadził przez pierwszy kawałek. Pokazał nam fantastyczny objazd, który wprawdzie był nieco bokiem, ale za to prowadził dnem głębokiego kanionu. Najpierw zjechaliśmy kawałek w dół drogą ewidentnie adresowaną raczej dla terenówek niż czegokolwiek innego, a potem trafiliśmy na oazę w głębi pustyni. Widok niesamowity, setki zielonych krzaków pomiędzy stromymi skalnymi ścianami wąwozu. Tym bardziej niesamowity, że przedtem
przejechaliśmy przez kawał pustyni i od dwóch dni nie widzieliśmy wiele zieleni. Potem pojechaliśmy dalej. Ponieważ jeden z mostów zaostał zamknięty (zwalony)? czekała nas ponownie wycieczka w poprzek tego samego kanionu, tyle że tym razem przeprawa była w bród. No a potem na górę do San Pedro (ale
nie de Atacama) i dalej, w cieniu masywnych wulkanów Piotr i Paweł.

Obejżeliśmy sobie przepięknie uprawione, obsiane i ogrodzone pole minowe (nie mamy pojęcia po co tam było) i skontrolowani przez karabinierów ruszyliśmy dalej. Wyjechaliśmy na Salar de (...), który z początku wydawał się nam kolejnym salarem (zblazowani się robimy, nie?), ale po chwili okazało się że jest super: po raz pierwszy w życiu zobaczyłem vicunie (coś między lamą a sarną?), najpierw z daleka a potem coraz bliżej. Na koniec okazało się że są tak spokojne, że mogłem podejść całkiem
blisko rodziny z małym wicuniem i zacząć kręcić sceny z życia vicunii. Nie wiem czy pójdzie to na Discovery, ale fajnie wyszło na pewno.

Na tym samym jeziorze, tuż obok okazało się że jest mnóstwo flamingów. Były daleko, ale dzięki wyciągniętej na maxa 300-etce można było pooglądać jak bez przekonania dziubią salar szukając jedzenia. Musze przyznać że są naprawdę śliczne. Różowe i puchate: po prostu kawaiii!!!

Dalsza droka do Ollague również była bardzo sympatyczna, choć szutrowa droga wytrzęsła nas potwornie. Ollague okazało się być raczej nieduże (to eufemizm na miejscowość zbudowaną na oko z 10 domów i ratusza. Tu powstał drobny dylemat: zostać i zwiedzać park narodowy, czy też ruszyć dalej. Zostanie byłoby pewnie bardzie rozrywkowe, ale strasznie ostrzyliśmy sobie ząbki na najdalszą północ,
więc podjęliśmy decyzję: ruszamy dalej. Bardzo miły indiani uświadmił nam, że da się (raczej) przejechać, tylko za 30 minut a la izquierda. Nie za bardzo zrozumieliśmy co na lewo, ale pomysleliśmy że zrozumiemy. Droga była super: wreszcie czuliśmy że wzięcie samochodu 4x4 miało sens. Miałem to szczęście że prowadziłem.

Po bokach widoi dość niesamowite: z lewej, po drugiej stronie kanionu, wagon który spadł z podmytych torów i rdzewieje tam, na oko ze 30 lat. Z prawej wulkany, pod chmurami, a w środku droga. Po 30 minutach rzeczywiście zrozumieliśmy problem o którym mówił nam szybko i po hiszpańsku indianin: mostek ukruszył się na połowie szerokości, i zamiast samochodowym mostkiem został kładką rowerową.
Ale jest objazd: po starych torach i grobli, tuż obok. Sęk w tym, że z jakiegoś tajemniczego powodu wszystkie kolejki w Chile to wąskotorówki. A nasz okręt pustyni wąskotorówką raczej nie jest...

Przejechaliśmy z trudem, płosząc jakąś biedną wiskaczę. Wiskacz to strasznie śmieszny zwierzak, coś między wiewiórką a królikiem. Znaczy wiewiórka wielkości królika - coś cudownego. Słodkie i skacze. Niestety, Luiza dostała nagłego ataku choroby wysokościowej (byliśmy w końcu na 4.500 m.n.p.n) tak że czas najwyższy zbierać się w dół. A tu rozpadliny, dziury i najlkepsze co się trafiło to potwornie wyboisty szuter (znaczy ripio). A potem, jak dojechaliśmy po 4 godzinach do asfaltu to nadal było 4.200. Altiplano. Krajobrazy niesamowite: zachód słońca i wulkany w chmurach, bajka. Ale potem nocny sprint na dół (140 km/h, ale na prawdę droga była jak sznurek).

1 komentarz:

  1. Mam nadzieję, że robicie foty i że pokażecie :-) BTW. Nie chcę się czepiać, ale ogromną skądinąd przyjemność czytania Twoich wpisów psuje mi fakt, że piszesz "obejżeć" zamiast prawidłowego "obejrzeć" ;> Wybacz, musiałem...

    OdpowiedzUsuń