poniedziałek, 23 lutego 2009

Madrycka Żubrówka


Madryt. Piękne miasto. Podobno. Niestety, dzięki szczególnej trosce o nasze bezpieczeństwo nie mieliśmy okazji sprawdzić tego na własne oczy. Błąd polegał na tym, że kupiliśmy dwie butelki żubrówki, towaru w Chile cokolwieczek deficytowego dla Pawła. A poniewaz kupiliśmy w wolnocłowym to nie było opcji opuszczenia portu.
Mimo że mają śliczną doprawdy kolejkę automatyczną, dostarczającą niesamowitych wrażeń, mimo cudownej kolorystyki terminala (tęczowe słupy spowodowały automatyczne skojarzenie z paradą równości) pozostało nam 6 godzin czekania na Godota w pustym terminalu. Zwiedziliśmy go wzdłuż i wszerz, obejrzeliśmy wszystkie 8 sklepów, ale i tak pozostało godzin pięć...
Życie uratowała nam polska prasa - rzeczpospolita starannie podarta na żetony pozwoliła nam na zajęcie się pokerem dla amatorów przez resztę oczekiwania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz