czwartek, 12 marca 2009

Autobusowa niespodzianka


Ponieważ kolacja skończyła się po pierwszej w nocy, z trudem zebraliśmy się następnego dnia koło południa. Obiektywnie rzecz ujmując była to właściwa decyzja - po raz pierwszy od trzech tygodni wyspaliśmy się przyzwoicie. Przeszliśmy się po mieście, wypiliśmy kawę i wybraliśmy rejs - z godnie z zaleceniem gospodyni w biurze Tres Marias. W rejs zabrała nas nie motorówka 'Trzy Marie', ale pełnomorski, na oko 30-stopowy jacht 'If....'. Niestety, nie powiało, więc było na motorku ale i tak super. Firma była mała i bardzo zaangażowana, ze świetnym młodym chłopakiem, Mario, który rewelacyjnie i zajmująco opowiadał o tutejszej faunie, florze, geografii i wymarłej kulturze Llamani. Po prostu rewelacja. Obejrzeliśmy ślady archeologiczne na jednej z wysp, kolonię kormoranów i słonie morskie. To był dobry rejs.
Natomiast na brzegu niespodzianka z tych mniej przyjemnych: na autobus, na który (o święta naiwności) zdecydowaliśmy się w końcu, nie ma miejsc. Ani jutro, ani w sobotę. Prom - zapomnijcie państwo, wszystko wykupione miesiąc naprzód (przysiągłbym że wczoraj mówili coś innego). W końcu z trudem zdobyliśmy bilety na autobus o 5 rano trasą alternatywną: przez Rio Gallegos do Rio Turpio. Rio Turpio (tak to się chyba pisze) to straszna dziura niedaleko Puerto Natales, tyle że po Argentyńskiej stronie granicy. Będzie problem, ale nic to.
Po tym wszystkim było już tak późno, że nie mogliśmy pójść oglądać z gospodarzami oswojonych lisów niedaleko. Poszliśmy za to na kolejną kolację ze stekami. Tym razem, jako że to ostatnia okazja, zdecydowałem się na 2 na raz - trochę ponad kilogram. Kelner był zdumiony, a ja szczęśliwy.
Spotkaliśmy na ulicy 4 marynarzy, w tym trzech Polaków, z którymi pogadaliśmy chwilę. Potem na ulicy jeszcze dwoje. Dziwne - niby koniec świata, a tylu naszych.
Wieczorem pożegnaliśmy się z gospodynią, zapłaciliśmy za ostatnią noc i poszliśmy spać, bo pobudka o 3.30 czekała....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz