czwartek, 5 marca 2009

San Pedro i okolice


Zaczęliśmy dzień od obejrzenia kościółka w San Pedro. Podobnie jak wiele innych kościołów w małych wioskach altiplano jest prosty, aż nadto. Obok charakterystyczna dzwonnica, nieco krzywa i bardzo masywna. Niezwykłe sklepienie - z kaktusowego drewna i słomy nadawało mu niepowtarzalny charakter. Potem poszliśmy zwiedzić muzeum archeologiczno-antropologiczne. Muzeum reklamuje się mumiami 'starszymi niż świat', ale tylko się reklamuje: mumie wyniesiono 2 lata temu, zostawiając masę skorup. Ale z drugiej strony również trochę fajnych informacji: kopalnia w Chiquicamata (największa odkrywka miedzi na świecie) jest jak się okazuje eksploatowana już 1600 lat...
Potem ruszyliśmy oglądać najlepsze flamingi w okolicy, pod granice z Argentyną. Niestety, Salar Aguas Calientes, który sprofanowaliśmy (potem się dowiedzieliśmy że nie wchodzić pod żadnym pozorem, nie nasza wina że tabliczka była 100 km dalej) zaoferował nam 3 flamingi z odległości 1,5 km. Za to widoki po drodze były boskie. Dodatkowym bonusem była mała jaszczurka, która z uporem godnym lepszej sprawy próbowała znaleźć cień. Była tak zdesperowana że wlazła mi pod sandał.
Wróciliśmy w końcu zjedliśmy po empanadce (albo po dwie) i pojechaliśmy oglądać Wielką Atrakcję Turystyczną czyli zachód słońca w Valle de la Luna (księżycowej dolinie). Zaskoczenie było totalne - tak pięknej rzeczy w życiu się nie spodziewałem. Zazwyczaj tego typu miejsca kojarzą mi się z zadeptaną kupą kamieni i tysiącem turystów dookoła. Natomiast turyści tu przeszkadzali mało, a krajobraz gór solnych był niesamowity. Zgodnie z zaleceniem informacji parku narodowego wleźliśmy na wielką wydmę i stamtąd podziwialiśmy zachód słońca. Było super.
Ponieważ przyszliśmy późno okazało się że kanion i jaskinie będziemy zwiedzać przy świetle księżyca i jednej, jedynej latarki. O ile kanion nie był problemem (księżyc był w pierwszej kwadrze), o tyle jaskinie z jedną latarką na 4 osoby już tak. Ale poszło jak z płatka i przed 22 byliśmy w domu.
Wtedy wpadliśmy na świetny pomysł, że żeby było szybciej coś upichcimy. Kupiliśmy warzywka na sałatkę, cebulę i jajka na jajecznicę, kukurydzę do ugotowania. No i niespodzianka: kuchenka w naszym pokoiku okazała się atrapą, nie podłączoną do gazu. Zorientowaliśmy się wtedy, kiedy mieliśmy przysmażać cebulkę i jakoś nie chciała się zapalić. No i katastrofa. Na szczęście wymysliliśmy sposób na ugotowanie jajek: wielokrotnie przelewaliśmy je gorącą wodą z czajnika, aż uzyskaliśmy coś o dość dziwnej konsystencji - miękkie białko i ścięte na amen żółtko. Nazwaliśmy ten produkt na cześć miejscowości 'Hueves de San Pedro', zjedliśmy sałatkę warzywną i odkorkowaliśmy winko kupione jako strasznie deluksiarskie. Było dziwne w kolorze i w smaku, a potem poszliśmy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz