niedziela, 15 marca 2009

Torres del Paine wita was


Torres del Paine - jeden z najpiękniejszych parków narodowych świata. Prawdopodobnie najlepszy w Ameryce Południowej, większy od wszystkich polskich parków narodowych razem wziętych. Jego sercem są masywy granitowe tworzące niezwykłe krajobrazy. W parku są lodowce, jeziora, iglice skalne - wszystko.
Od początku planowania wyprawy wszyscy, którym wspomnieliśmy o Patagonii mówili: o, super, Torres del Paine. Teraz kiedy autobusik wyrzucił nas na brzegu jeziora Pehoe nie wyglądało to tak różowo: zimno i pada. Na szczęście nie wiało na tyle żeby prom - katamaran nie mógł płynąć. Tak więc załadowany do pełna wędrowcami ze wszystkich zakątków świata prom zawiózł nas na początek naszej trasy.
Szczyty Torres del Paine są na przemian smagane deszczem, chłostane wichrem i palone słońcem. Brzmi to romantycznie, ale niestety implikuje że również my byliśmy smagani deszczem, chłostani wichrem i paleni słońcem. Na dziś konkretnie przypadało smaganie. Tak że już wysiadając z łodzi byliśmy mocno zmoknięci. Kiedy ruszyliśmy było około 13, planowana trasa - 5 godzin. Niestety, nie wzięliśmy poprawki na fakt, iż droga jest totalnie rozmoknięta, a plecaki bardzo ciężkie. Chmury zasłaniały widok i w ogóle wyglądało to niezbyt ciekawie. Moja kurtka poprosiła delikatnie o emeryturę, informując że wodoszczelna to ona delikatnie mówiąc nie jest. W efekcie z trudem dotarliśmy na dwudziestą do refugio Cuernos, mokrzy i wyczerpani.
Muszę przyznać że od schronisk w Beskidach mogli by się wiele nauczyć: buda wielka, ale miejsca strasznie mało, łóżka w trzech poziomach. Okazało się, że rezerwacja to był dobry pomysł - w związku z pogodą masa ludzi wpadła na ten sam pomysł co my. Muszę też przyznać że biedni to nie są - opłaty za wejście do parku wysokie, a jedno łóżko to w przeliczeniu około 120 złotych (bez pościeli, na zbiorówce).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz