niedziela, 1 marca 2009

Bolivia Evo Moralesa


Andyjskie Bezdroża mają swoje zalety, ale mają tez wady. Jedną z nich jest pewien niedostatek stacji benzynowych. W przypadku dróg którymi jeździ jeden samochód dziennie skutki braku paliwa mogą się okazać opłakane. Niestety kochany Hertz zaopatrzył nas na drogę w benzyniaka, a benzyna nie jest zbyt popularna w okolicy - wszystkie pickupy i ciągniki jeżdżą na diesla. A jeśli nie znajdziemy benzynki to musimy spadać w dół do ludzi, co nam się nie szczególnie podobało.
Ale... jest nadzieja. Oto w socjalistycznym raju, 5 kilometrów od granicy możemy kupić upragnione paliwo. No to wio. Oczywiście pieszo, bo nikt przy zdrowych zmysłach i bez broni nie zabierze porządnego auta do Boliwii. Kontrola graniczna, która z uporem godnym lepszej sprawy trzepała wszystkich i wszystko (prawdopodobnie w poszukiwaniu jabłek) na pięciu gringos z kanistrami machnęła ręką. Podjechaliśmy busikiem do części boliwijskiej (tu granice miewają szerokość i 50 kilometrów, ta miała na szczęście tylko 5..) i powędrowaliśmy pod palącym słońcem szukać stacji benzynowych. Oprócz setek wraków samochodów i kilogramów śmieci zalegających pustynię, w oczy rzucały się wspaniałe grafitti 'głosuj tak za prezydentem, głosuj tak dla dalszych zmian...'. Sądząc po symetrii i precyzji musieli je malować żołnierze na akord...
W końcu znaleźliśmy stację benzynową, na której sympatyczny gentleman zaczął tłumaczyć nam że dal innostrańców benzyna jest dwa razy droższa, żeby ulżyć cierpieniom narodu Boliwijskiego wyzyskiwanego przez kapitalistów dookoła. Tak zarządził boski Evo i basta. Prawie nas przekonał, ale Marcin wykazał się niewzruszoną postawą i zaczął go przekonywać że w sercu jesteśmy Boliwijczykami. Trwało to potwornie długo, ale w końcu facecik ustąpił i dostaliśmy 40 litrów bezołowiowej benzyny 90 oktanowej w cenie dla Boliwijczyków. O ile wtedy nieco mnie to wkurzało - straciliśmy kupę czasu to summa summarum było sprawiedliwe: to badziewie które nam sprzedali było tragiczne. Instrukcja naszego samochodu przewidywała benzynę minimum 91 oktanów. Postanowiliśmy mieszać z 93, które było w baku. Kiedy kończyliśmy podróż daleko na północy i dolaliśmy ostatni kanister tego syfu uzyskaliśmy na oko liczbę oktanową 90.5 a spalanie powyżej 15l. Nie wiem czego tam dodali, ale na szczęście nasz okręt pustyni to łyknął.
Boliwia jest paskudna. Howgh.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz